Pupendo, czyli o tym jak pewien rubaszny typ produkujący porcelanowe świnki okazał się wielkim artystą, niestety nie naszym.
Nie wiem czy Jan Hřebejk z Petrem Jarchovským mają talent, którego próżno szukać nad Wisłą. Nie wiem także, czy ten talent musiał ukończyć tamtejsze szkoły, w tym praską filmówkę, czy choćby jedynie pić bardziej goryczkowe piwo. Wiem natomiast, że gdyby tak puścić wodzę fantazji, i wyobrazić sobie, że scenariusz do filmu o stanie wojennym wyszedł spod pióra tego drugiego, a za kamerą stanąłby ten pierwszy, zamiast barierek na Krakowskim Przedmieściu, mielibyśmy druty kolczaste na linii Olzy.
Zupełnie serio natomiast, mając umocowanie w polskich realiach, moglibyśmy takiego filmu nie zrozumieć, a burza po wszystkim zaprowadziłaby nas w kierunku dla wszystkich niepotrzebnym. A wszystko dlatego, że ”hřebejkove” filmy mogą powstawać jedynie tam, bo jedynie tam można osiągnąć pozorną letniość mówiąc o ważnych historycznych wydarzeniach, tak by na strawę nie narzekali, ani ci bardziej rozintelektualizowani, ani też szersza gawiedź rozsiadająca się w multiplexach.
Hřebejk z Jarchovským kręcąc Pupendo korzystali nie pierwszy już raz z prozy Petra Šabacha, co daje pewne skojarzenia, szczególnie ze znakomitym Pod jednym dachem. Cezurą dla obu wydaje się też praska wiosna, w tym drugim jest smutnym finałem, dla tego pierwszego dalekim tłem. Podobna, i znowu punkt dla fantastycznego Hřebejka, jest też dająca poczucie płynięcia po fabule muzyka. Zebrał też Hřebejk przy każdym z tych dwóch filmów prawdziwą czeską śmietankę aktorską, bowiem powtarzają się i Bolek Polívka, i Eva Holubová, czy choćby wieczny ekscentryk a zarazem wielka osobowość czeskiej kinematografii, Jaroslav Dušek.
Co zaś się tyczy samej fabuły, mamy w Pupendo lata osiemdziesiąte, obrzeża Pragi, i rzeźbiarza na indeksie, Bedřicha Máre. Ów życie dzieli między produkcje porcelanowych świnek, kanty na ubezpieczycielu i alkoholowy impregnat. Nadal też tworzy, choć jego politycznie niesłuszna postawa, nie daje złudzeń, co do jakiegoś szczególnie optymistycznego finału. Finał taki nie mógłby też nastąpić z innego zupełnie prozaicznego powodu – to w końcu czeski film.
Dla dopełnienia, widzimy mające stanowić oczywiste przeciwieństwo, idące z nurtem małżeństwo Mili i Magdy Břečkových. Ot zwyczajny konformizm, który nie wierzy, ale musi, bo jeśli nie my, to już tam po drugiej stronie zostaną tylko oni, a oni, jacy są to przecież sam wiesz. Znają się też z Márą i jego żoną i autentycznie podziwiają jego talent. Mają też szczególną zdolność do hamletyzowania swojego członkostwa w partii, tak by wyszło z tego niemal bohaterstwo.
I nie byłoby w tym nic oryginalnego, gdyby los nie zespolił ich niekomfortowo blisko za pośrednictwem Aloisa Fábery, bezdomnego, mającego odegrać w ich życiu przełomową rolę. Wtedy następuje utopiona w sporej liczbie pobocznych bohaterów i perypetii dekompozycja konformizmu i jego antagonisty, którzy to pozostaną po wszystkim na swoich miejscach. Ich wspólnym miejscem wakacji okaże się za to węgierski Balaton, miejsce awansu i zarazem degradacji społecznej.
Zainteresowanych zapraszam też do recenzji filmów Učitelka, Mężczyzna idealny(Román pro ženy)czyli nie wyszło ale zarobił, Gorejący krzew(Hořící keř) czyli jeszcze nie znakomicie, Dabing street czyli o tym że w Polsce nie ma lesbijek, Dukla 61 czyli z dziejów największej górniczej tragedii w Czechosłowacji, oraz Czeskie kino doby normalizacji czyli z nieśmiertelną propagandą w tle.
Photo © Česká televize